Dlaczego nie lubię vallherynek?

Wiedziony wywołaną ostatnim tekstem nostalgią, oraz w jakimś tam stopniu ciekawością, parę dni temu zarejestrowałem się na jednym z serwerów Vallheru. Wyboru dużego nie było, bo sporo starych gier padło, wiele albo ledwo zipie, albo po wstępnych deklaracjach „ruszamy za miesiąc, bądźcie z nami!” znikło, i w ogóle dlaczego Vallheru umierasz?
Tak czy siak prędko okazało się, że wszystkie rzeczy, które wkurzały mnie przed laty wciąż żyją i mają się dobrze.

Nastawienie graczy
Vallheru daje możliwość grania sesji dwu i wieloosobowych, z czego ta pierwsza metoda jest najbardziej podstawową. Wygląda to bardzo prosto: osoba A pisze do osoby B, że chce grać i ma jakiś pomysł. Po krótkich negocjacjach jedna z nich zaczyna narrację i potem jakoś to leci. Problem w tym, że żeby do czegoś doszło, rzeczona osoba A musi skreślić parę słów i posłać je osobie B, co dla wielu stanowi barierę nie do pokonania. Wystarczy bowiem usiąść i czekać, aż ktoś inny wcieli się w rolę osoby A, bo wyjście z inicjatywą jest dla lam i ludzi z nadmiarem czasu.

O ile rozumiem takie nastawienie w przypadku osób o naprawdę dobrze napisanych profilach (o tym za chwilę) albo na tyle popularnych, że ludzie walą do nich drzwiami i oknami, tak mam problem z ogarnięciem graczy, który założyli konto, siedzą na dupie przez tydzień i w opisach narzekają, że nie ma kto z nimi grać. „Nikt tutaj nie chce sesji”, „Zagram sesję” albo „Sesjiiiiiii!!!” w rzeczonych opisach to bardzo popularny widok, tuż obok głębokich sentencji o sensie życia, wszechświecie i całej reszcie, którzy mieliby co robić, gdyby tylko zagadali do siebie nawzajem.

Co gorsza działa to również w drugą stronę. Możliwość zerwania sesji bez uprzedzenia skutkuje tym, że osoba A owszem, pisze wstęp, ale nie dostaje odpowiedzi. Czasem dlatego, że wysłała go bez ostrzeżenia, a druga strona nie wie, jak się odnieść, nie ma ochoty, czasu i w ogóle idź pan do czorta, a czasem dlatego, że odbiorca to leniwy buc, dla którego napisanie kilku zdań oznacza poważny wysiłek intelektualny. Stąd nie dziwię się frustracjom w stylu „napisałam pięć sesji, dostałam zero odpisów. Walcie się”, bo mnie również cholera by wzięła. Zwłaszcza, gdyby to były rozbudowane wstępy. Co wiąże się też z tym, że zdarzają się gracze zalogowani przez pół dnia, których jedyną aktywnością jest siedzenie w okienku poczty i gapienie się na migającą ikonkę nowych wiadomości. I tak się gapią i gapią, zamiast kliknąć kilka razy i posłać odpowiedź, a zapytani o powody mówią, że brak czasu, chęci, weny, że zmęczeni i tak dalej.

I jeszcze kwestia profesji. Nadmiar najemników jest nudny, nadmiar magów jest nudny. Czemu nikt nie gra garncarzami, kwiaciarkami albo cukiernikami? Dlaczego nie ma żadnego błazna, przecież to taka ciekawa postać? Wszędzie tylko prostytutki i superwojownicy z wielkimi mieczami, bez sensu w ogóle…

Prawa i regulaminy
Są – znaczy były – serwery podchodzące do gry w sposób luźny. Ot, wybierz sobie imię w klimacie i avka bez cycków na wierzchu, a będzie dobrze. Ale były też takie, gdzie przebicie się przez wszystkie kodeksy stanowiły prawdziwą mordęgę. Bo avatar musi przedstawiać postać, musi być na nim jedna tylko osoba, nie może czarować, nie może posiadać przedmiotów spoza kanonu, nie może… Dorzućcie do tego długą listę obostrzeń na temat imion, wymagania co ma być, a czego być nie może w profilach, osobne prawo dla mechaniki i osobne dla fabuły i wyjdzie wam potworek Frankensteina na sterydach. A żeby było śmieszniej zawsze poszukiwano również ludzi, którzy tymże potworkiem mieli się opiekować, głaskać, karmić i regularnie wysyłać mu na żer niepoprawnych graczy, a z resztą wykłócać się o pierdoły, świecąc im po oczach ikonką rangi. Zresztą kiedyś już o tym pisałem.

Największy problem z prawem nie tkwi jednak w jego rozmiarze, bo tutaj bardziej we znaki dają się opisy krain i reszta balastu fluffowego, a przeświadczeniu, że tak być musi. Że trzeba objąć każdy aspekt gry z pomocą szczegółowych zapisów, inaczej dojdzie do katastrofy. Tylko jakoś mało kto zauważa, że katastrofa już nastąpiła i zamiast mnożyć, należy raczej ograniczać, zbierać paragrafy do kupy i tak dalej i dalej. Bo sytuacja, w której mamy dwanaście punktów dotyczących samego tylko imienia postaci, a gdzieś pod koniec jest jeszcze fragment o możliwości otrzymania od admina dyspensy za ładne oczy i uśmiech, jest dla mnie jasnym dowodem na to, że ktoś po drodze popełnił wielki błąd. W takim wypadku opisy świata mające łączną grubość tysiąca stron to tak naprawdę pikuś, chociaż i one w pewnym momencie potrafią zaleźć za skórę.

Profile
Do prawa można się dostosować, nastawienie graczy przemóc i znaleźć sobie parę osób do sesjowania, jednak nawet najwspanialsze popisy literackie nie są w stanie zatrzeć negatywnego wrażenia po przeczytaniu niektórych profilów (profili?). Nie mówię tu o jakichś grubych i pełnych ozdobników ścianach tekstów i obrazków, bo ich lektura może koniec końców okazać się całkiem interesująca, jeno o tych standardowych, wypełnionych wierszami (często obcojęzycznymi), głębokimi cytatami uznanych autorów albo offtopem (do którego też zaraz dojdziemy). Powiedzmy sobie szczerze, nie każdy potrafi pisać, a tym bardziej pisać z sensem, ale po stokroć bardziej wolę profil ze standardową historią o wiosce spalonej przez orków i ostatnim ocalałym, co to poszedł do miasta robić za najemnika, aniżeli grafikę skutego anioła na tle zniszczonego miasta i jakiś łzawy francuski wierszyk o cierpieniu wynikającym z niezrozumienia, do tego w oryginale. Bo one nic dla mnie nie znaczą, nie przekazują żadnej konkretnej informacji o graczu albo jego postaci. Są jak ozdobniki na stronach internetowych – cieszące oko, ale generalnie pozbawione sensu.

Co ciekawe, wiele osób zastrzega sobie prawo do grafik i profili. Jest to szczególnie zabawne, gdy rzeczona grafika jest przerobiona, na przykład przemalowana, co według gracza zapewnia mu wszelkie do niej prawa. Nie chodzi mi tutaj o kwestię praw autorskich, bo kopiowanie tekstów bez zgody autorów jest zabronione przez polskie prawo i nie trzeba o tym fakcie dodatkowo informować. Bardziej zabawne jest to, że piszący krótkie, częstokroć kiepskie opowiadania bronią ich jak Bastylii i POD KARĄ TAKĄ A TAKĄ ZABRANIAJĄ JE KOPIOWAĆ!!111oneone. Really? Tekst, który jestem w stanie spłodzić w max pół godzinki, gdy akurat nie będę miał nic innego do roboty, nie przedstawiający sobą żadnej wielkiej wartości ani literackiej, ani tym bardziej poznawczej, odbity z tej samej sztancy, co setki innych?

Można mówić, że jestem przewrażliwiony, ale jeśli co drugi amator z gimpem uważa, że zmiana kolorka daje mu jakieś prawa do grafiki, a co drugi profil ma zapisaną dużymi literami informację, że nie wolno kopiować, bo wpierdziel, to w pewnym momencie zostaje tylko strzelić fejspalma, bo lepszej metody na wyrażenie uczuć nie ma. I nie, nie namawiam do kopiowania. Sęk w tym, że zwyczajnie nie ma czego.

Profilowe offtopy
Dużo się mówi na temat BHP na sesjach, c’nie? No to logicznym jest, że internetowe również powinny posiadać zbiór zasad. Czego dana osoba oczekuje po sesji i co może dać od siebie, jak często odpisuje i dlaczego czasem można się spodziewać z jej strony milczenia. Dla mnie to jest uczciwe. Do czasu. Są bowiem offtopy, które zamiast informować zaczynają przerażać, a w pewnym momencie także śmieszyć.

Zacznijmy od tego drugiego. Istnieje spora grupa graczy, dla których rozmiar ma znaczenie i jeśli wiadomość do nich posłana nie przekracza strony A4, to jest zwyczajnie denna. Rekordzista informował, że jeśli odpis będzie składał się z mniej, niż 50 linijek tekstu, to przerwie sesję i idź pan do czorta z takim gównem. Doprowadziło to do sytuacji, gdy jedni wyraźnie zaznaczali, że chcą jak najwięcej, inni zaś stawali okoniem i pisali, że więcej, jak pół strony wysyłać nie będą (i nie będą się rozpisywać na chatach, bo i po co). I weź tu potem lataj z linijką i uważaj, żeby nie przegiąć w którąś stronę, bo twój pisany w pocie czoła zaczątek sesji wyląduje w koszu, rozbiwszy się o nieprzekraczalny mur cudzych wymagań.

Śmiesznie wygląda również spotykane powszechnie „nie znasz mnie i mojej postaci i tak ma pozostać, chyba, że masz szpiegów albo coś”. No bo wiecie, jak widzicie w karczmę babkę z mieczem i w skórzni, to nie możecie założyć, że jest najemniczką rasy ludzkiej. O ile w przypadku takich nekromantów jest to zrozumiałe, bo blada skóra to nie zawsze jest oznaka, że koleś kręci z trupami, tak w wielu innych już niezbyt, bo co prawda nikt nie ma imienia wypisanego na twarzy, ale elfie uszy to ciężko z czymś innym pomylić.

A, nie zapominajcie również, że poza netem też jest życie, co niektórzy lubią podkreślać z tak wielką lubością, że aż zastanawiające jest, co w ogóle robią na grze, więc odpis dostaniecie, kiedy dostaniecie. Bo zaleganie przez tydzień nie jest „prawdziwym problemem”, więc o co ci chodzi, człowieku?

Mechanika
Nie jest grzechem, że gra działa na takim, a nie innym silniku. To jak czepianie się, że Dedek od lat korzysta z K20, a dlaczego nie K12? Problem polega na tym, że poza jedną naprawdę udaną próbą nie widziałem zbyt wielu zmodyfikowanych silników Vallheru, a jeśli już, to zmiany polegały głównie na wycinaniu, a nie dodawaniu nowych rzeczy. Szczególnie koślawo to wychodziło, gdy ktoś na bazie idących w tysiące cyferek chciał montować mechanikę do sesji (been there, done that), który to efekt bardziej przypominał koślawy storytelling, niż coś zdatnego do grania, przynajmniej w gronie 100+ osób.

A na czym zasadniczo polega Vallheru? Na biciu mobów, kopaniu surowców i wyrabianiu itemów, a to wszystko za kasę, złoto i surowce. Wbijaniu leveli, poprawianiu statystyk i umiejętności, a ostatecznie dostaniu się do, stanowiących spis najlepszych z najlepszych, posągów. Można jeszcze bawić się chowańcami i strażnicami, w filantropa albo kombinować z klanami, ale to insza inszość. Generalnie sam model jest dość prosty i utrzymuje się od dawna, gdyż, jak twierdzą programiści, jest zwyczajnie skaszaniony i trudno się w nim połapać. Co rodzi pytania o sens korzystania z niego, ale przy braku alternatyw jest zrozumiałe.

Prowadzący
Kierowanie grupką rozproszonych po świecie osób, mających wspólne zadanie zarządzać serwerem z ponad tysiącem zarejestrowanych graczy to spore wyzwanie, ale gorzej to wygląda z perspektywy tychże graczy. Nagle się okazuje, że MG A jest fanem storytellingu, MG B wychował się na Jesiennej Gawędzie, MG C ceni realizm (określany subiektywnie, bo jakże by inaczej?) wyżej od własnych rodziców, zaś MG D znany jest w swoim mieście jako modelowy przykład „jestem guru, więc na kolana, robaku”. Pół biedy, jeśli możesz sobie wybrać prowadzącego do sesji albo samą sesję. Pół biedy, jeśli gra nie posiada odgórnie narzuconej mechaniki na potrzeby sesji. Jeśli jednak dowiadujesz się, że twoją sesją będzie się opiekować osoba o całkowicie innej, niż ty filozofii grania i definicji funu, bądź też prowadzący wprost mówi ci, że pracowicie wbijane i mające mieć pokrycie w sesji statystyki to se możesz o kant tyłka potłuc, to ochota do sesjowania gwałtownie spada.

Co gorsza nie chodzi tu tylko o sesje. Wiele gier umożliwia dodanie fajnych rzeczy do kart postaci za pośrednictwem podań. I teraz się okazuje, że jeden MG klepnie magiczny miecz +1 ot tak, a inni wymaga historii jego zdobycia, dokładnego opisu, zaznaczenia, że będzie używany jak trzeba i tak dalej. Strach przed dawaniem graczom rzeczy potężnych, albo kopania ich gdzie i jak się da („ok, masz bogatą organizację handlową, ale wiesz co? Nie masz prywatnego wojska, tylko bandę chłopów z widłami i słabo wyszkoloną milicję. Bo balans”), wszystko, co można zebrać pod hasłem „prowadzący, którzy nie ufają graczom” jest z jednej strony straszne, a z drugiej przygnębiające. Bo z opisów wynika, że gramy w high fantasy, a tu mi ktoś wyjaśnia, że jakaś magiczna błyskotka jest zbyt potężna, bo on widzi dla niej tysiąc zastosowań wymagających doprecyzowania opisu…

And so on and so on…
Mógłbym wymieniać tak jeszcze długo i napisać o złym doborze osób na rangi, o nieodróżnianiu gry i świata rzeczywistego, o doprowadzającym do konfliktów zacieśnianiu więzi między graczami, o niekiedy nieuświadomionym nepotyzmie, o sporach między charakternymi graczami, o trudnościach zarządzania dużą grupą rangowych, o grze, która przeistacza się w pracę i tak dalej i dalej, ale wystarczy.

Powyższa lista nie oznacza, że Vallheru nie lubię. Przeciwnie, do tego typu gier wciąż mam wielki sentyment, zwłaszcza, że dały mi okazję do erpegowania w czasie, gdy nie za bardzo mogłem grać na żywo. Jednak przy ogromie ich wad ciężko z mojej strony o bezrefleksyjna miłość.

Autorem tekstu jest Salantor
Źródło: http://turkeyenterprises.blogspot.com/2013/10/dlaczego-nie-lubie-vallherynek.html

0 thoughts on “Dlaczego nie lubię vallherynek?

  1. O mój borze tucholski, tak ci nadepnęła na odcisk, że musiałeś zjechać ogólnie vallheru? 😀 Nie spodziewałam się tego. Załóż własną grę, to nic trudnego, gier jest coraz mniej – pisać umiesz, prowadzić też, dobre pomysły masz – śmiało.
    Sal, Sal, Sal… 😀

Dodaj komentarz