Światła na niebie – rozwinięcie fabuły globalnej w Fereldenie
Wydarzenia ostatnich tygodni były zwiastunem nadchodzącej burzy. Rosnące napięcia musiały w końcu doprowadzić do jakiegoś rodzaju eskalacji. Ostatecznie jednak nikt nie spodziewał się formy w jakiej do niej doszło. Szepty wśród ludności Thedas mówiły o nadchodzącej wojnie w Orlais, wewnętrznym konflikcie między templariuszami, a ich podopiecznymi. Głosy mówiące o Konklawe w Świątyni Świętych Prochów okazały się być prawdą – początkowo były jednak głównie nieowocnymi przekomarzaniami się skłóconych grup.
Nawet najśmielsze oczekiwania jednak okazały się być niczym w porównaniu do tego, co okazało się być rzeczywistością. Pewnego dnia nie nadszedł bowiem świt. Słońce nie pojawiło się na nieboskłonie, nie rozpoczynając swej wędrówki po raz kolejny. Zwierzęta, jak i ludzie nie do końca zrozumieli co dokładnie się wydarzyło, gdy po odsłonięciu okiennic, ich oczom ukazało się jedynie nocne niebo. Bardzo szybko podniosły się krzyki, szukające winnego. Jedni nazywali to karą Stwórcy. Inni twierdzili, że to magowie w końcu zdecydowali się odsłonić swoje prawdziwe oblicze.
Następnego dnia słońce wróciło na swoje miejsce, lecz świat nadal nie pozwalał na chwilę wytchnienia. Niebo, zasnute było ciężkimi, ciemnymi chmurami, które odznaczały się wyraźnie na tle pomarańczowego nieba. Widok znany tym, którzy na własne oczy widzieli początek ostatniej Plagi, która przetoczyła się przez Ferelden.
Dramatyczne wydarzenia, które miały miejsce stanowiły impuls którego brakowało do tej pory. Wyraźny powód, by rozwiązać wewnętrzne spory i konflikty jak najszybciej. Dla wielu pojawiające się chmury oznaczały nadejście Plagi – a fakt, że jak się okazało spowijały nie tylko niebo nad Fereldenem, wywoływał paniczny wręcz strach u wielu nacji. Ponieważ zgodnie z dawnymi umowami Kręgu zawsze stanowiły istotne narzędzie podczas walk z mroczną hordą, chciano jak najszybciej zażegnać konflikt.
Wedle podpisanych porozumień od tej pory we wszystkich Kręgach miało być tak jak w tych nielicznych, w których do tej pory trwała pewnego rodzaju współpraca. Zarówno magowie, jak i templariusze zgodzili się, że istotna jest przede wszystkim hierarchia. Templariusze nie mogą być postrzegani jako niańki magów, zobowiązane do spełniania ich zachcianek, ale magowie nie są też więźniami. Pierwszy Zaklinacz i Komtur są równi pozycją. Przyjęto rozwiązanie, niegdyś praktykowane w Orlais, do pewnego stopnia obowiązuje już w Fereldenie: zarówno kary, jak i nagrody, przyznawane są wedle zasług – magowie, którzy przejdą pomyślnie Katorgę, i wykażą się umiejętnościami oraz charakterem pozwalającymi na awans, mogą pełnić stanowiska poza Kręgami oraz prowadzić poza nimi badania. Magowie nie radzący sobie z mocą bądź emocjami, podlegają szczególnemu nadzorowi, decydują o tym jednak w porozumienia z porucznikami Starsi Zaklinacze, oni też odpowiadają za swoich podopiecznych. Maga po Katordze nie wolno poddać Wyciszeniu, chyba że sam o to poprosi. Dodatkowo liczono, że uda się w przyszłości zorganizować wspólne przedsięwzięcia jak na przykład prowadzenie lecznic. Z uwagi na ciemne chmury wiszące nad światem na razie jednak najważniejszym zadaniem wydawało się przygotowanie do potencjalnej Plagi. Zarówno magowie, jak i templariusze potwierdzili gotowość do walki z pomiotami. Nie wszyscy byli z tych ustaleń zadowoleni – pojedyncze grupki magów i templariuszy zbiegły i nie było wiadomo, co postanowią zrobić dalej.
Plotki o aktywności pomiotów na północy Fereldenu okazały się prawdą. Zwiad Szarej Straży nie przyniósł jednak tej informacji wystarczająco szybko, by stłumić zagrożenie w zalążku. Na wyspie, gdzie do niedawna panowała smoczyca, oraz towarzyszące jej stado Smoczych Jaszczurów, w tej chwili została opanowana przez grupę Mrocznych Pomiotów, które wraz z nadejściem ciemności stały się bardziej śmiałe i rozeszły się po okolicznych traktach, dziesiątkując okoliczną ludność. Anarchia panująca w Wysokożu znaczyła jednak, że nie zareagowano wystarczająco szybko, a wieści dotarły do reszty Fereldenu ze znacznym opóźnieniem.
Po dniu ciemności i krótkim okresie gdy niebo zasnute ciężkimi chmurami przybierało różne odcienie czerwieni wydawało się, że nie mogło stać się już nic więcej. Wraz z zapadnięciem zmroku czwartego dnia niebo zapłonęło jednak żywym ogniem. Dwanaście ognistych smug przecięło niebo, by udać się dalej w kierunku ziemi.
Jeden z meteorytów uderzył w masyw Smoczego Szczytu, wywołując lawinę kamieni, która spadła na okoliczne ziemie. Kolejny widziany był nad Brecilianem. Potwierdzono również obecność jednego, który spadł na wypalone obcowisko Południowej Rubieży. Kolejne widoczne były w północnej części Bannornu, w okolicach Redcliffe, na wyspach Bannornu Morza Przebudzonych, oraz na obrzeżach orlezjańskiego miasta Jader.
Ostatnim o którym informacje powtarzano był ten najbardziej znaczący z meteorytów. Pod nieobecność Boskiej, na dziedzińcu Wielkiej Katedry w Val Roeaux zorganizowano modły, które miały podnieść morale wśród ludu. Płonący głaz uderzył w sam środek zgromadzonych tam ludzi, raniąc i zabijając przynajmniej trzy setki osób, oraz dewastując sam budynek.
Najwyraźniej te ciekawe czasy nie miały się na razie zakończyć.